sobota, 30 marca 2013

Projekt Denko: marzec.

Zawsze, gdy zaglądam pod koniec miesiąca do mojej 'denkowej torby' jestem tak samo zaskoczona, że znów tyle produktów udało mi się wykończyć. Też tak macie? :) Zapraszam was na mój marcowy Projekt Denko :)


Kolagenowe serum do mycia włosów BingoSpa
Recenzja tutaj. Mówię mu zdecydowane 'nie'.

Limitowany żel pod prysznic Original Source pomarańcza&lukrecja
Recenzja tutaj.

Rumiankowy szampon Bambi Pollena
Mój ulubieniec i niezastąpiony produkt jeśli chodzi o mycie pędzli. Domywa brud (jedyne trudności sprawia mu podkład z Dermacolu), nie pozostawia zapachu, kosztuje ok. 2 zł. Spisuje się dużo lepiej niż BabyDream (po którego użyciu pozostaje na pędzlach bardzo intensywny zapach). Nigdy nie czułam potrzeby kupowania specjalistycznych płynów za krocie. Dla mnie taki sposób jest jak najbardziej wystarczający (a i moje pędzle też nie wyglądają na niezadowolone :)


Limitowane mydło w płynie Isana Czar Kominka
Ciepły, korzenno-jabłkowy zapach, który idealnie wpisywał się w zimową aurę. Bardzo przyjemny, lecz nieco słabo pieniący się produkt. Nie wysuszał dłoni. Z tego co widziałam w okolicznych Rossmannach niestety już niedostępny.

Balsam do rąk Pat&Rub z trawą cytrynową i kokosem
Otrzymałam go na Spotkaniu Śląskich Blogerek. Sprawa ma się z nim podobnie jak z kremami od L'Occitane. Dobry produkt ALE. Co kryje się pod tym 'ale'? Cena. Nie wiem czy byłabym w stanie wydać tyle na krem do rąk, który był dobry (nie przeczę), ale tak naprawdę cudów nie czynił. Myślę, że na drogeryjnej półce znalazłabym kremy może nieco mniej eco, ale na pewno o podobnych efektach po użyciu. Może nie jest to odkrycie, ale zużyłam z przyjemnością (no może pod koniec zapach stał się nieco męczący ;p)



Woda termalna Balea
Produkt baaardzo wydajny (zużywałam od sierpnia) a kosztujący grosze (ok. 6 zł w przeliczeniu z forintów). Gdyby tylko ta woda tak nie cuchnęła... Używałam jej praktycznie codziennie przed snem, po demakijażu a przed nałożeniem kremu. Zauważyłam, że skóra była bardziej nawilżona, więc zaopatrzyłam się w kolejną butelkę. Zapach przecierpię.

Mleczko nagietkowe dla cery normalnej i suchej Ziaja
Mój numer 1 jeśli chodzi o demakijaż oczu. Mało który produkt tak dobrze radzi sobie zarówno z codziennym jak i wieczorowym makijażem, a przy okazji kosztuje poniżej 10 zł. Kolejna butelka już stoi na półce :)

Hipoalergiczny płyn micelarny z wyciągiem z piwonii Corine de Farme
Fajny zamiennik dla Bourjois czy niedawno odkrytego micela z BeBeauty. Nie wysuszał, dobrze oczyszczał skórę. Czego chcieć wiecej? :) Jedyne moje "ale" to fakt, że jak na produkt hipoalergiczny nieco zbyt mocno pachniał. 


Pianka do golenia Venus z witaminą E i ekstraktem z żurawiny
Ten produkt niestety nie przypadł mi do gustu. Głównie z powodu bardzo intensywnego, sztucznego zapachu. Poza tym pianka niestety zbyt szybko spływała ze skóry. Mnie na kolana nie powaliła.

Piernikowy peeling do ciała Sweet Secret Farmona
REWELACJA! :) Recenzja w ciągu najbliższych dni :)

Antyperspirant Dove Natural Touch Dead Sea Minerals
Jeden z moich ulubionych, głównie ze względu na wyjątkowo świeży zapach. Spełnia swoje zadanie więc na pewno po raz kolejny do niego wrócę :)


Rozgrzewająca sól do kąpieli o zapachu owoców cytrusowych BeBeauty
Regenerująca sól do kąpieli o zapachu morskim BeBeauty
Niestety te zapachy nie powaliły mnie na kolana. Oba były bardzo sztuczne. Morski zajeżdżał wręcz odświeżaczem do toalet. Wątpliwa przyjemność. Obie sole mocno barwiły wodę, jednak nie brudziły wanny. Pozostanę przy wersji oliwkowej, która była jednak najprzyjemniejsza.


Zdenkowanie kolorówki - niewiarygodne. Udało mi się zużyć dwa tusze do rzęs. Mój ulubiony (i poznany dzięki Pannie Joannie) Growing Lashes od Wibo oraz 2000 Calorie od Max Factor. Oba bardzo polubiłam za szczoteczki oraz za fakt, że WRESZCIE MAM RZĘSY :D Do Max Factora wrócę przy okazji promocji, kolejne opakowanie Wibo już jest w użyciu. Do kosza trafia także żurawinowy balsam do ust The Body Shop z zeszłorocznej limitki zimowej. Niestety już się przeterminował. 15 ml balsamu do ust - nierealne do zużycia.


I kilka próbek oraz saszetek. Coś wartego uwagi? Chętnie wypróbowałabym pełnowymiarowy krem do rąk Mythos. Spodobał mi się także olejek na gorąco z migdałem i kokosem od Marion.

Podsumowując: 16 pełnowymiarowych produktów.

A wy? Denkujecie? :)

piątek, 29 marca 2013

Hity i kity z zagranicy czyli o produktach Balea i Alverde.


W okolicach grudnia/stycznia na moich kosmetycznych półkach pojawiło się sporo kosmetyków firm Balea i Alverde dostępnych w Drogeriach DM. Kilka z nich otrzymałam w prezencie, kilka kupiłam sama przy okazji wyjazdu do Bratysławy. Żele z limitowanej edycji zostały już zrecenzowane tutaj, recenzję musu do ciała znajdziecie tu, teraz pora na kilka słów na temat pianki, mydła w płynie oraz lotionu :)

Żel do golenia Balea brzoskwinia&mleko
Żel o wyjątkowo apetycznym, delikatnym zapachu. Gęsta piana, w którą po chwili się zamienia nie spływa z ciała, maszynka gładko po niej sunie. Produkt sprawia, że golenie staje się naprawdę przyjemne. Przy następnej okazji zaopatrzę się w kilka opakowań na zapas :) Tym bardziej, że cena zdecydowanie zachęca - w Polsce większość żeli przeznaczonych dla kobiet kosztuje ok. 20 zł (za ten żel zapłaciłam niecałe 2 euro).

Limitowane mydło w płynie Alverde o zapachu migdałów i karmelu
Mydełko nie wysusza ani nie podrażnia dłoni, jednak zapach znika momentalnie. Największą wadą jest fakt, że nie pieni się praktycznie wcale. Mydło okazało się małym bublem. A szkoda, bo wizja połączenia "migdały&karmel" przyprawiała mnie o zawroty głowy. :)

Limitowany lotion do ciała Balea o zapachu figi i czekolady
Bardzo fajny produkt! Na początku nie byłam zachwycona zapachem (wolałam wersję migdały&wiśnia), ale z czasem przekonałam się i ... przepadłam :) Produkt jest lekki, momentalnie się wchłania, pozostawia na skórze piękny zapach na długo, delikatnie nawilża skórę... Powtórzę jeszcze raz: ten zapach! Omnomnom...

Testowałyście któryś z tych produktów?
Jakie są wasze wrażenia?
Macie jakiś ulubieńców z DM godnych wypróbowania? :)

czwartek, 28 marca 2013

Kolagen kolagenowi nierówny czyli o kolagenowym serum do włosów BingoSpa .

Generalnie darzę BingoSpa sporą sympatią. Gdyby nie kilka stałych minusów, które wytykam im w każdej recenzji, a które pewnie znacie już na pamięć :) firma ta zazwyczaj nie zawodzi mnie jakoś drastycznie. Już trochę czasu minęło odkąd otrzymałam (trzecią już) paczkę z kosmetykami. Poprzednio nieco narzekałam (i nie ja jedna) na mały wybór kosmetyków do przetestowania. Tym razem oferta była już bogatsza :) Ja postawiłam na kolagen - zdecydowałam się na kolagenowy krem do twarzy, kolagen do ciała oraz kolagenowe serum do mycia włosów. Tradycyjnie już zaczynam od produktu, który przypadł mi do gustu najmniej z całej trójki.

Rekonstruujące i nawilżające serum do mycia włosów BingoSpa


A czym tak podpadł mi ten maluch, że wylądował na ostatnim miejscu?

Najpierw kilka słów od producenta:
"Skuteczne, bo bogate w kolagen, który wspomaga proces odbudowy włókna włosa.
Kolagen jest białkiem o bardzo podobnej budowie do białek tworzących strukturę włosa. 

Dzięki temu tworzy cieniutki film ochronny na powierzchni włosów, który zwiększa zatrzymanie wilgoci i jednocześnie chroni włosy przed wnikaniem szkodliwych substancji z otoczenia przywracając włosom jędrność, elastyczność i miękkość w dotyku."



Niestety te obietnice nie do końca sprawdziły się w moim przypadku. Produkt zdenkowałam bardzo szybko i raczej do niego nie wrócę. Dlaczego? Zirytowała mnie głównie mała wydajność. Niby produkt nie jest drogi ale... Żeby naprawdę dobrze się spienił i pokrył w całości moje półdługie włosy, musiałam zużyć sporą ilość. A przy tak malutkiej buteleczce (150 ml) serum wystarczyło mi na 6-7 myć. Moim zdaniem niewiele. Starałam się nie używać go codziennie, stosowałam zamiennie Cece of Sweden. Włosy po zmyciu były bardzo tępe i szorstkie - odżywka/maska obowiązkowa. Rzeczywiście dostrzegłam, że po umyciu stawały się nieco miększe, ale czy nawilżone? Niekoniecznie. Elastyczność? Zupełnie nie. Włosy były dużo bardziej niesforne i trudniejsze do ułożenia.
Co poza tym? Szata graficzna skromna, charakterystyczna dla BingoSpa, raczej nie przykuwająca uwagi. Opakowanie jak zwykle niezbyt przemyślane (podobny zarzut pojawiał się wcześniej i pojawi się także przy kolagenie do ciała - błagam o pompkę lub chociaż o nieco bardziej wygodny dozownik). Łatwo wylać zbyt dużą ilość produktu, mokrymi rękami ciężko się zakręca/odkręca nakrętkę... Średnia sprawa. Papierowa etykietka szybko niszczy się pod wpływem wody. Zapach przyjemny, neutralny, nieco podobny do kremu Nivea. Podsumowując: dla mnie średniaczek.



Cena: 9 zł/150 ml
Dostępność: sklep internetowy BingoSpa (tutaj), mniejsze drogerie i hurtownie kosmetyczne, Auchan, Tesco, Real.

poniedziałek, 25 marca 2013

Starcie zdzieraków .


Miesiąąące temu do dosyć dużego zamówienia, które zrobiłam w sklepie internetowym Yves Rocher otrzymałam kilka gratisów, m.in. peeling morelowy do twarzy. W tym czasie byłam w trakcie zużywania podobnego specyfiku od Joanny. Jakiś czas później otrzymałam też do przetestowania płatki peelingujące Cleanic. O płatkach napiszę innym razem, dziś pora na małą recenzję porównawczą dwóch pierwszych maluchów :)

Peeling do twarzy z brzoskwinią do cery suchej i wrażliwej Joanna Naturia
Zapach:
Dosyć naturalny, przyjemny.
Drobinki:
Zanurzone w żelowej, dosyć wodnistej bazie. Same drobinki są dosyć ostre, ale mogłoby ich być więcej.
Niestety szybko się rozpuszczają.
Wydajność:
Peelingu używałam przez kilka miesięcy, niewielka ilość wystarcza na pokrycie całej buzi.
Produkt bardzo wydajny.
Stan skóry po użyciu:
Peeling nie podrażnił mnie, czasem zdarzały się miejscowe przesuszenia.
Jednak zazwyczaj po jego użyciu skóra była sprężysta i miękka w dotyku.
Cena: ok. 6 zł/75 g
Dostępność:
Peeling dostępny jest w każdej większej drogerii, a także w hipermarketach np. Real czy Auchan.
Można także dostać wersję alternatywną - dla skóry tłustej i mieszanej.
Skład:
Aqua, Glycerin, Polyethylene, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Triethanolamine, Pyrus Communis Extract, Propylene Glycol, Xantan Gum, Synthetic Wax, Disodium EDTA, Parfum, DMDM Hydantoin, Methylchloroisothiazilinone, Methylisothiazilinone, CI:77288. (07.04.2010)
Podsumowując:
Są produkty lepsze, ale na ten nie ma co narzekać. Za taką cenę nie można też oczekiwać cudów.
Nada się dla osób z niewymagającą cerą.


Morelowy peeling do twarzy Gommage Gourmand Yves Rocher
Zapach:
Naturalny, apetyczny, sprawia, że do tego kosmetyku chce się wracać.
Drobinki:
Czarne, malusieńkie drobinki w ilości wystarczającej :) Zdzierają delikatnie, nie podrażniając nadmiernie skóry.
Wielkością nieco przypominają mi korund.
Wydajność:
Niewielka ilość wystarcza na porządne wmasowanie w całą twarz, produkt prawdopodobnie starczy mi na kilka miesięcy.
Stan skóry po użyciu:
Skóra miękka, oczyszczona, nie wyczułam efektu ściągnięcia ani nadmiernego przesuszenia.
Cena: 22 zł/50 ml
Dostępność:
Sklepy Yves Rocher oraz sklep internetowy.
Skład:
Aqua, Hamamelis Virginiana Water, Stearic Acid, Prunus Armeniaca Seed Powder, Glycerin, Propylene Glycol, Potassium Hydroxide, Xanthan Gum, Disodium Lauryl Sulfosuccinate, Cetearyl Alcohol, Cocamidopropyl Betane, , Sodium Cocoyl isethonate, Zea Mays Starch, Parfum, Methylparaben, Allantolin, Tocopherol, Ethylparaben, Propylparaben, Tetrasodium Edta, CI 14700, CI 19140, CI77891.
Podsumowując:
Raczej nie skusiłabym się na jego zakup za normalną cenę. Ot zwykły peeling, nic specjalnego.
Myślę, że Joanna mu dorównuje, a jest zdecydowanie tańsza.

(po lewej Joanna, po prawej Yves Rocher)

niedziela, 17 marca 2013

nails.inc - to szybko się nie skończy :)

Z braku zapału do tworzenia recenzji, wrzucam mały zapychacz w postaci kolejnych swatchy lakierów nails.inc. Tym razem pora na intensywny kobalt oraz brokat, którego kolor wyjątkowo wpadł mi w oko i WYJĄTKOWO ciężko było go ująć na zdjęciach. W butelce to bardziej miedź, na paznokciach już zdecydowanie jasny róż, na zdjęciach... no cóż - jak widać ni to ni to.






Jak wam minęły te ostatnie dni? Zasypało was?
U mnie na szczęście śniegu było jak na lekarstwo za to mróz pokazał co potrafi.
Ale dziś już piękne słoneczko, killer Ewki i pół godziny na stacjonarnym rowerku :) A teraz pora zabrać się za nieco mniej przyjemną część moich niedzielnych planów - teksty na lingwistyczne podstawy przekładu same się nie przeczytają :)

czwartek, 7 marca 2013

Same dobroci - prezenty, wymiany, współprace czyli ... chwalę się jak zwykle :)

Popatrzcie jakie smakołyki ostatnio trafiły w moje ręce :))




W ramach prezentu urodzinowego od moich aniołków :) dostałam miniaturki kosmetyków The Body Shop: masło z serii Chocomania, grejpfrutowy peeling, truskawkowy lotion oraz żel do mycia dłoni o zapachu mango. Do paczuszki dołączony był także mozaikowy brązer Skin Match Astor, którym póki co jestem zachwycona :)

A jakie są moje pierwsze wrażenia na temat całej reszty? Peeling fantastycznie zdziera, pachnie świeżo i pobudzająco. Aż chce się pełnowymiarowego opakowania. Lotion niestety ładniej pachnie w butelce niż na skórze, a i nawilżenie pozostawia wiele do życzenia. Masło z Chocomanii? Jedno wielkie zaskoczenie. Osobiście nie lubię kosmetyków o zapachu czekoladowym (w sumie nie lubię niczego co czekoladowe, poza czekoladą :D), ale ten produkt pachnie pięknie i ma jeszcze piękniejszą konsystencję - tak kremowego masła jeszcze nie miałam. Żel do rąk też bardzo mi służy (a jak pachnie........) :))



W zeszłym tygodniu dotarła do mnie paczuszka od Anity, z którą miałam okazję przeprowadzić małą wymianę :) Poza pomadką Madame L'Ambre przyleciała do mnie kredka z tej samej firmy oraz cała masa próbek i odlewek. Pięknie dziękuję!


Niestety póki co moje zdanie na temat wymienionych kosmetyków nie jest najlepsze... Pomadka wchodzi w załamania i wysusza usta. Za to z drugiej strony bardzo długo się utrzymuje i ma piękny, soczysty kolor. Kredka jest niezła, ale biorąc pod uwagę cenę, chyba nie skuszę się na kolejną.


Ostatnią niespodzianką w tym tygodniu była przesyłka, którą znalazłam pod moimi drzwiami (Poczto Polska <3) czyli skutki współpracy z L'Occitane, którą nawiązałam (podobnie jak połowa polskiej blogosfery ;p) w okolicach grudnia.


Każda z blogerek otrzymała wiosenny koszyczek, w którym znalazłyśmy jednakową zawartość: miniaturki żelu pod prysznic z werbeną, kremu do rąk z masłem karite, kremu do twarzy na noc Immortelle, wody toaletowej Pivoine Flower oraz mydełko z masłem sheaZ przyjemnością przetestuję otrzymane produkty i w najbliższym czasie postaram się stworzyć jakąś małą, zbiorczą recenzję. Mam nadzieję, że ta paczuszka to tylko przedsmak dalszej współpracy (oraz małe zadośćuczynienie za zwłokę ;p) i z nadzieją patrzę w przyszłość :)


A na koniec szybkie NOTD - kolejny nails.inc. Tym razem szaro-srebrny brokat na bazie peel off Essence. Tej pani niestety już podziękujemy. Zupełnie się nie sprawdziła (choć robiłam do niej kilka podejść). Wolę się siedzieć godzinami z wacikami i folią obwiązaną wokół palców niż męczyć się ze zdzieraniem tego dziadostwa (a później patrzeć w jakim opłakanym stanie są moje paznokcie). Baza w najbliższym czasie wyląduje w zakładce 'wymiana'. Może komuś przypadnie do gustu bardziej :)




Sam brokat milusi, nieprawdaż? :)

poniedziałek, 4 marca 2013

Z serii : tanie a dobre .


Do niedawna unikałam wszelkich kolorowych mazideł do ust jak wody święconej. Miałam wrażenie, że z kolorowymi ustami wyglądam po prostu ordynarnie. Błyszczyki też były moim przekleństwem. Nie rozumiałam jak można tolerować takie paskudztwo na ustach (nie rozumiem do tej pory...) Kilka miesięcy temu zaczęłam stawiać nieśmiałe kroki w kierunku czegoś delikatnego. Rozpoczęło się od Airy Fairy jednak to nie był do końca trafiony wybór. Później mały zachwyt pomadkami matującymi, krótka przygoda z F&F (jeszcze tam wrócę :) i ... wreszcie na swojej drodze odkryłam coś czego od początku szukałam :) Zakochałam się po uszy w pomadkach Elixir od Wibo. Mimo niespecjalnie wpadającej w oko szaty graficznej (kto zaprojektował tak paskudne opakowanie??). Mimo ceny, która sugerowała, że to pewnie nie będzie DOBRY produkt. A jednak.

Uwaga. Teraz pora na długą listę zachwytów:
- pomadka kosztuje grosze - w regularnej cenie 9 zł, w promocji ok 5-6 zł
- jest dostępna w każdym Rossmannie
- do wyboru mamy 9 odcieni, od nudziaków po coś ciemniejszego
- pomadka posiada pół-transparentne wykończenie. Trudno zrobić sobie nią krzywdę, nawet te mniej wprawione w sztuce malowania ust po jej nałożeniu będą wyglądać po prostu dobrze.
- nie podkreśla suchych skórek, nie przesusza ust
- ściera się dosyć równomiernie, utrzymuje się przyzwoicie, bez jedzenia i picia ok. 2 godziny daje radę :)
- pozostawia na ustach delikatny połysk, wargi wyglądają na dobrze nawilżone i zadbane
- posiada delikatny, nie drażniący zapach

Jedynym minusem jest paskudne opakowanie, wykonane z kiepskiego materiału, wyglądające jak opakowania mazideł ze sklepu typu "Wszystko po 3 zł". Napis 'Elixir' starł się z niego momentalnie. Należy też uważać gdzie zostawiamy pomadkę, jest bardzo miękka i bardzo szybko może się łamać/topić ;/

Podsumowując: poza małymi minusami trzeba przyznać, że to bardzo dobry produkt za rozsądną cenę. Czuję, że na tych dwóch odcieniach się nie skończy. A pomadkę wrzucam do worka z nazwą Wibo-hity (tam też wyleguje się jej przyjaciel - słynny tusz w zielonym opakowaniu :)

Po lewej nr 06, po prawej nr 03


sobota, 2 marca 2013

Projekt Denko: luty.

Od ostatniego denka minęło zaledwie 28 dni, a ile produktów wylądowało w moim koszu... Sama jestem z siebie dumna :) W tym miesiącu sporo zachwytów - wielu ulubieńców osiągnęło dno. Na pewno do nich wrócę a i wam polecam je wypróbować przy najbliższej nadarzającej się okazji.

 

 Na pierwszy rzut leci relaksująca sól do kąpieli BeBeauty SPA o zapachu lawendy. Myślę, że o niej w najbliższych dniach pojawi się osobny post w ramach małego porównania lawendowych kosmetyków. Póki co odsyłam was do recenzji wersji oliwkowej (tutaj). Tym razem zapach niestety mnie nie zachwycił, ale cała reszta właściwości jest niezmienna :)
Kolejny produkt to wygładzający peeling do ciała z ekstraktem z bzu z serii Z Apteczki Babuni Joanna. Zachwyt, zachwyt i jeszcze raz zachwyt. Mój prywatny KWC w kategorii "zapach" i "peeling" :) Troszkę więcej o nim znajdziecie tutaj. Jeśli czytają to jakieś fanki bzu - gorąco polecam także kąpiel solankową oraz balsam z tej serii. :)


Dno osiągnął także jeden z limitowanych, zimowych żeli Original Source - śliwka&syrop klonowy. Ta wersja zapachowa zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu. Zapach jest słodki, w pierwszym momencie nieco migdałowy. Zimą takie zapachy to sama przyjemność :) Więcej o żelowych edycjach limitowanych tutaj.
Ze smutkiem żegnam produkt, którego zapach każdorazowo przenosił mnie do gorącego i egzotycznego kraju - najlepiej Maroka. W końcu stamtąd pochodzi olej arganowy, który wchodzi w skład tego produktu. A mowa o olejku pod prysznic z olejem arganowym Yves Rocher. W butelce znajduje się bursztynowy żel, który po kontakcie z wodą zamienia się w delikatną piankę. Zapach bardzo długo utrzymuje się na skórze. Poziom nawilżenia na duży plus. Nie zauważyłam ŻADNYCH wad :) No może poza ceną, bo produkt niestety do najtańszych nie należy... Ale dla takich doznań zapachowych warto.


Znów skusiłam się na lakier do włosów Taft z kaszmirem. Tym razem tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że ten specyfik nie nadaje się na zimę. Pokornie wracam do Syossa. Jednak Taft ma także swoją zaletę - nie skleja włosów. Latem będzie jak znalazł :)
Wypróbowałam także inną wersję szaponu Cece Of Sweden - z ekstraktem z grejpfruta. Jednak moje włosy zdecydowanie lepiej reagowały na wersję czereśniową, której pozostanę wierna. Co nie zmienia faktu, że jest to bardzo dobry produkt za śmiesznie małe pieniądze (cena w Rossmannie to ok. 11 zł za 500 ml).


No nie podołałam. Obiecywałam sobie, że zrobię drugie podejście, ale ono tylko utwierdziło mnie w przekonaniu gdzie jest miejsce tego produktu. W koszu ląduje druga wersja zapachowa masła do ciała BeBeauty. Była niestety tak samo koszmarna jak cytrynowa, która w denku pojawiła się miesiąc temu. Brr.
Szczegółową recenzję malinowego musu do ciała Balea znajdziecie tutaj.


 Recenzja peelingu do twarzy Joanna Naturia z brzoskwinią pojawi się na dniach - nie będę wyprzedzać faktów :) Powiem tyle: nie miałam temu produktowi nic do zarzucenia.
Odwrotnie mają się jednak sprawy z peelingiem do rąk z solą Cztery Pory Roku. Jego recenzję możecie znaleźć tutaj.


Jeśli chodzi o kolorówkę (a same wiecie jak rzadko pojawia się ona w denkach :) udało mi się wykończyć puder matujący z Kobo w odcieniu 302 Natural Beige. Byłam z niego bardzo zadowolona i z przyjemnością wrzuciłam dziś do koszyka kolejne opakowanie (przecenione z 19,99 na 9,99 zł :)
Dno (dlaczego tak szybko??) osiągnął także daktylowy krem do rąk L'Occitane En Provence. To produkt wręcz kultowy, kilka słów na jego temat pojawi się już niedługo.


Wyjeżdżając wrzuciłam także do kosmetyczki kilka próbek balsamów do ciała. Na szczególną uwagę zasługują dwa od Farmony - Tutti Frutti karmel&cynamon oraz Sweet Secret ciemna czekolada&orzech pistacji. Myślę, że oba prędzej czy później trafią do mnie w wersji pełnowymiarowej.


Kolejną pozycją w zdenkowanej kolorówce jest podkład Revlon PhotoReady w odcieniu 003 Shell. Ze zmianą nosiłam się już od jakiegoś czasu. Póki co przerzuciłam się na True Match, ale dzięki próbce, która  niedawno trafiła w moje łapy (o tym innym razem) mam niesamowitą ochotę na wypróbowanie podkładu mineralnego od Annabelle Minerals.
Do kosza trafiła też przeterminowana już oliwkowo-cytrynowa pomadka Nivea Pure&Natural, z którą bardzo się lubiłam, chociaż nie przynosiła tak natychmiastowych efektów jak ichniejsze masełko (o którym mowa tutaj)


Dno osiągnęły także dwa produkty do włosów które zalegały na mojej półce od miesięcy - olej kokosowy Vatika (przelany do pojemniczka z pompką) oraz maska Henna Treatment Wax. Do oleju na pewno wrócę, gdy znów przyjdzie ochota (i czas) na olejowanie włosów. Maska to śmierdziel niemiłosierny z którym męczyłam się prawie 2 lata.
Wykończyłam także odżywkę do włosów brązowych Balea. Muszę koniecznie zrobić zapas, gdy tylko na mojej drodze stanie drogeria DM (Kaprysku kiedy jedziemy??)


W prezencie otrzymałam też ostatnio dwie kule do kąpieli Sweet Fruit, które niestety nie pachniały zbyt intensywnie. Zużyłam także saszetkę bardzo przyjemnej soli do kąpieli Champs de Provence, która niezmiennie zachwyca mnie szatą graficzną, zapachem i obecnością płatków róży wewnątrz :)

Podsumowując: 16 pełnowymiarowych produktów.

 A teraz przyszedł marzec, a ja walczę dalej :)
Jak wam idzie odciążanie swoich kosmetyczek i półek w łazience?
Podsyłajcie mi linki do waszych postów denkowych, chętnie zobaczę co polecacie, a czego lepiej unikać :) 

piątek, 1 marca 2013

Brak pomysłu na tytuł dotknął także mnie .


Do tej pory nie miałam styczności z lakierami firmy Ados. Widywałam je często w mniejszych drogeriach, ale jakoś tak omijałam je szerokim łukiem. Jednak wszystkiego trzeba w życiu spróbować (szczególnie jeśli chodzi o kosmetyki ;p) więc jak na porządną lakieromaniaczkę przystało, wreszcie postanowiłam skusić się na jedną buteleczkę. Jest to lakier z kategorii "tanie" (ok. 5 zł). Pytanie tylko czy dobre? :) Po kilkunastodniowej kuracji Eveline 8w1 zasłużyłam na małe, kolorowe szaleństwo i postanowiłam wypróbować mój nowy nabytek :)



Jak wrażenia? Moje są jak najbardziej pozytywne :) Lakier pięknie kryje (powyżej macie zdjęcia po nałożeniu zaledwie jednej warstwy), jest bardzo intensywnie napigmentowany, a i do połysku nie można mieć żadnych zastrzeżeń. Zmywa się przyzwoicie. W ofercie kolorystycznej tej firmy można znaleźć dosyć nietypowe kolory (piękne brązy, rudości i zielenie). Myślę, że na jednej butelce ta znajomość się nie skończy :)

Posiadam także bardzo podobny odcień od Essie - Size Matters (swatch tutaj). Zajrzyjcie - nie ma praktycznie żadnej różnicy pomiędzy wartym prawie 40 zł Essie a Adosem za ok. 5 zł :) Wybór jest prosty :)


Po powrocie chwaliłam się wam także nabytkiem, z którego zdobycia jestem wyjątkowo szczęśliwa a mianowicie eyelinerem pochodzącym z limitowanej edycji Vintage District Essence. Udało mi się upolować go w drogerii Hebe (skarbnica!) :) Do wyboru była jeszcze wersja szara, ale jakoś nie podbiła mojego serca. Sam eyeliner posiada piękny, morsko-niebieski kolor (nr 1 Shopping @ Portobello Road). Jest mocno napigmentowany. Jednak posiada dwie zasadnicze cechy różniące go od żelowych eyelinerów dostępnych w stałej ofercie Essence: ma bardziej kremową konsystencję (przez co trudniej nabiera się go na pędzelek) oraz jego trwałość nie jest już niestety tak zadziwiająca. Do zestawu dołączony był pędzelek. Do tej pory operowałam jedynie pędzelkami skośnymi, więc nie przypuszczałam, że z tym małym dziwakiem będzie mi się tak dobrze pracowało. Cała reszta LE jakoś nie powaliła mnie na kolana. Essence - czekamy na jakiś powiew świeżości! Bo ostatnio to jakoś nudno i przewidywalnie...



LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...