Slogan reklamowy brzmi "Tisane. Na ustach wszystkich." i rzeczywiście, u wielu dziewczyn czytałam, że balsam ten jest niezłą alternatywą dla Carmex'a, którego smakowe wersje skutecznie odstraszały mnie chemią, a wersja podstawowa była niezła ALE okrutnie ziała mentolem. Sama jednak staram się ograniczać jeśli chodzi o ilość smarowideł do ust, postanowiłam więc, że najpierw zdenkuję to co mam, a dopiero później skuszę się na przetestowanie tego produktu. Okazja jednak nadarzyła się nieco wcześniej... :))
Mając za sobą doświadczenia (lepsze i gorsze) z Carmex'em oraz (całkiem dobre) ze smarowidłami do ust od Nivea i The Body Shop stwierdzam, że ten produkt klasyfikuje się gdzieś po środku. Zachwycił mnie swoim zapachem, słodkim i delikatnym, nieco cukierkowym. Nawilżenie też oceniam na duży plus. Całkiem nieźle radził sobie z nieco bardziej przesuszonymi ustami. Jednak irytował mnie fakt, że Tisane Suntime mocno bieli usta. Może i nie przeszkadzało mi to na plaży, ale na co dzień usta nieboszczyka nie wyglądają zbyt atrakcyjnie :) Ale nie zrażam się. Tą niedogodność rekompensuje mi obecność SPF 30 co latem jest sprawą istotną. Myślę, że zimą chętnie zapoluję na wersję klasyczną (raczej w pomadce niż w słoiczku) żeby sprawdzić jak ona sprawuje się na ustach i czy w sytuacjach kryzysowych (czyt. siarczyste mrozy) sprawdzi się równie dobrze co Carmex.
W temacie składu: warto wspomnieć o obecności składników takich jak olej rycynowy, olej z oliwek, miód czy wosk pszczeli. Dodatkowo mamy tam ziele jeżówki, które działa antybakteryjnie i antywirusowo, owoc ostropestu, który silnie regeneruje komórki oraz liść melisy chroniący nasze usta przed opryszczką. Nie odnajdziemy za to żadnych parabenów. Chyba warto się skusić póki jeszcze lato w pełni? Przede mną tydzień wylegiwania się nad polskim morzem i myślę, że tego produktu nie zabraknie w mojej wakacyjnej kosmetyczce :)