środa, 31 lipca 2013

Katowice po raz trzeci :)


Relacje z blogerskich spotkań stają się już po prostu nudne. Dlaczego? Bo znowu musiałabym napisać jakie dziewczyny są cudne i do zacałowania :)) Chociaż prawda jest taka, że za wiele nowych twarzy nie udało mi się poznać, zbytnio pochłonęły mnie ploty z tymi już znajomymi :(
Spotkanie odbyło się w The Spencer Pub w Katowicach. Miejsce przyjemne, acz stosunkowo drogie.

Wyjątkowo spodobała mi się idea wystąpień blogerek, które dzieliły się z nami swoją wiedzą (Angel ;*) czy inspirującymi pomysłami, które ułatwią nam codzienne życie oraz blogowanie (Dominika, Marta ;*). Organizatorki spisały się na medal! :))



Duże podziękowania należą się firmom, które postanowiły obdarować nas paczkami i paczuszkami. Kilka z tych produktów poszło już w ruch, więc niedługo pojawią się nowe recenzje :))

W tajemniczej wysokiej butelce znajduje się olejek jaśminowy :)






Pięknie dziękuję organizatorkom oraz uczestniczkom za (jak zwykle :) fantastyczną atmosferę

http://45stopni.blogspot.com 
http://4cholery.blogspot.com
http://alleve.blogspot.com 
http://anne-mademoiselle.blogspot.com/ 
http://anuszka13.blogspot.com 
http://anydalla.blogspot.com/
http://basiek86.blogspot.com/ 
http://cosasyminimas.blogspot.com/
http://cosmetics-my-live.blogspot.com/ 
http://easy-life-easy-beauty-easy-fashion.blogspot.com/
http://gosiamysz.blogspot.com/  
http://gosika90.blogspot.com/
http://kasias1980.blogspot.com 
http://kosmetykibeztajemnic.pl 
http://marttujest.blogspot.com/
http://naomi-bloguje.blogspot.com 
http://niceblondgirl.blogspot.com 
http://poradnikbezradnik.blogspot.com/ 
http://pure-morning123.blogspot.com/ 
http://puszyslawa.blogspot.com 
http://standardowa21.blogspot.com/ 
http://twoje-kosmetyki.blogspot.com/ 
http://zmalowanalala.blogspot.com 

Ściskam was wszystkie :) ;* Do zobaczenia!

sobota, 27 lipca 2013

Ziaja Med dla pań po 50tce? :)

Skąd ten tytuł? Na ostatnim spotkaniu blogerek dzięki uprzejmości firmy Ziaja otrzymałyśmy do przetestowania trzy kremy z serii Ziaja Med: tonujący, matujący oraz przeciwzmarszczkowy. Są to względnie nowe produkty, przyznam, że sama spotkałam się z nimi po raz pierwszy. Dwoma ostatnimi podzieliłam się z mamą i siostrą, pierwszy zostawiłam dla siebie - w końcu aura za oknem idealnie nadaje się do testowania kremu z SPF +50. Tylko siostra nieco zdziwiona zapytała, dlaczego podarowałam jej krem dla pań po pięćdziesiątce? :) Rzeczywiście. Literki "SPF" są na tyle małe, że pierwsze co rzuca nam się w oczy to te "50+" właśnie :) Nieco mylące.


Jakie są moje wrażenia po przetestowaniu tego produktu?
Krem samą ideą przypomina nieco niezwykle popularne ostatnimi czasy kremy BB, jednak (na szczęście) nie jest reklamowany w ten sposób. On również (poza ochroną oczywiście) ma za zadanie zakryć niedoskonałości i wyrównać koloryt skóry. I w tym temacie niestety nieco się zawiodłam. Słabo wyrównuje koloryt skóry, nie ma szans żeby zakrył jakieś większe zmiany i niedoskonałości. Na buzi staje się praktycznie niewidoczny. A to dziwne, bo po wyciśnięciu z tubki wydaje się całkiem ciemny.


W opakowaniu odnajdziemy ulotkę, która szczegółowo informuje nas o tym jak krem stosować, do jakiego typu cery dany produkt jest przystosowany oraz jakich efektów możemy spodziewać się po użyciu tego produktu. Co jeszcze poza kryciem obiecuje nam producent? Krem ma zapobiegać podrażnieniom słonecznym, chronić nasze pieprzyki i znamiona, chronić skórę przed przebarwieniami oraz starzeniem. I rzeczywiście - buzia po opalaniu była wyraźnie mniej zaczerwieniona. Niestety ten produkt posiada jeszcze jeden, dosyć spory minus. Po nałożeniu człowiek świeci się jak choinka. Nie ma opcji wyjścia do ludzi bez przypudrowania. Sprawia też pozorne wrażenie lekkości, ale nałożony na twarz dosyć mocno ją obciąża i pozostawia lepką warstwę (jak to z kremami z filtrem bywa). Jeśli chodzi o konsystencję, to jak już wspominałam wcześniej jest lekki (pozornie!) i dzięki temu rozprowadza się bardzo dobrze.
Zapach typowy dla kremów z filtrem. Cena do przyjęcia - ok. 17 zł za tubkę o pojemności 50 ml. Dodatkowo przez swoją konsystencję jest bardzo wydajny i niewielka ilość wystarcza na pokrycie całej twarzy.




Podsumowując: jeśli nie oczekujecie, że krem zakryje to co chciałybyście ukryć przed resztą świata to nie jest to najgorszy wybór. Jednak jeśli macie cerę mieszaną lub tłustą, produkt może ją mocno obciążyć, a was mogą spotkać niezbyt miłe niespodzianki. No i to świecenie się...

***
Fakt, że otrzymałam produkt bezpłatnie nie wpływa na moją ocenę.
Dziękuję firmie Ziaja za możliwość przetestowania tego produktu.

piątek, 26 lipca 2013

Ostre starcie z pomarańczową nutą .

Ostatnio marudziłam nieco na temat jednego z peelingów rodem z Rossmanna (klik). Nie zdzierał wcale, a w dodatku niezły był z niego śmierdziel. Po wykończeniu dziada postanowiłam wypróbować Alterrę z pomarańczą i cukrem trzcinowym, którą przygarnęłam na jednym ze spotkań. Jakie są moje wrażenia?


Przede wszystkim zachwycił mnie zapach. Świeży i bardzo intensywny. Sama przyjemność. Jednak żel, który ukaże nam się po wyciśnięciu z tubki w niczym nie przypomina peelingu. Można się nieco zniechęcić, ale nie na długo. Czeka nas miłe zaskoczenie. Drobinki, zupełnie niewidoczne gołym okiem, zdzierają bardzo mocno! Na skórze nie pozostaje żaden film, więc po użyciu dobrze jest nałożyć na skórę balsam lub oliwkę. Cena nie zwala z nóg (ok. 8-9 zł), skład również nie przeraża. Jedynymi minusami jest opakowanie (wolę słoiczki) i wydajność (jak to zwykle z peelingami bywa).


Myślę, że będę do tego produktu będę wracać.

czwartek, 25 lipca 2013

F&F Lips czyli zaskoczenie rodem z Tesco .


Podobnie jak większość blogerek uważam, że zamieszczanie recenzji wycofanych już kosmetyków zwyczajnie nie ma sensu. Jednak sprawa z poniższymi pomadkami ma się nieco inaczej. Wiem, że stoisko z kosmetykami F&F w CH Silesia City Center w Katowicach zostało zamknięte (a przynajmniej miało funkcjonować do końca czerwca), ale nie wiem jak sprawa ma się w innych miastach. W każdym razie jeśli dorwiecie gdzieś te niepozorne, czarne maluchy – bierzcie w ciemno!



Decydując się po raz pierwszy na kosmetyki F&F nie byłam przekonana. Dyskontowe ubrania – tak. Dyskontowe kosmetyki – nie zawsze. Nie zdążyłam (niestety) przetestować innych kosmetyków rodem z Tesco, ale po pomadki wracałam. I wracałam. I znów wracałam :) Tym bardziej, że w pewnym momencie ich cena spadła aż o 70% i kosztowały zaledwie 7,50. Muszę przyznać, że cena pierwotna (ponad 20 zł) w porównaniu z jakością wbrew pozorom nie była zawyżona.

Jakie kolory przygarnęłam? Ciemny brąz (Discretion), różo-brzoskwinię (Penny Lane), pomieszanie brązu z bordo (Wall Street) oraz nie do końca typową czerwień (Promise).



Pomadki zamknięte zostały w solidnych i dosyć skromnych, czarnych opakowaniach. Posiadają zapach, jednak nie jest on drażniący. Przypomina mi on nieco zapach róż. Łatwo się rozprowadzają, chociaż posiadają dosyć zbitą konsystencję. Na szczęście (w odróżnieniu od Elixirów) nie mają tendencji do roztapiania się. Nie zauważyłam też przesuszenia ust przy dłuższym stosowaniu. Utrzymują się na ustach przez ok. 2-3 godziny. Może to kiepski wynik, ale za taką cenę… :) Ważne jest to, że schodzą równomiernie, dzięki czemu nie wyglądają nieestetycznie.



Bardzo żałuję, że nie skusiłam się jeszcze na jakiegoś nudziaka, bo takiego koloru brak mi w mojej kolekcji. Na jednym ze spotkań z wymiankowego stołu porwałam pomadkę Essence z limitki Wild Craft, ale niestety roztopiła się w momencie, a i trwałość nie powalała.


Polecicie mi jakieś ładne i względnie trwałe nudziaki :)

sobota, 20 lipca 2013

Rewelacja czy prawdziwa apokalipsa?


Kilka miesięcy temu (no dobra, to było jakoś jesienią... ;p) widząc zapowiedzi nowej serii błyszczyków Rimmel o nazwie inspirowanej domniemanym końcem świata nie poczułam się skuszona. Jednak każdy kolejny post i każdy kolejny 'słocz' powoli, ale skutecznie przekonywał mnie, że chcę je wypróbować. Bardzo chcę. Okazja nadarzyła się gdy Rossmann ogłosił -40% na kolorówkę. Niewiele myśląc kupiłam wtedy pierwszy kolor - Apocaliptic. Piękna, soczysta i bardzo intensywna fuksja (na zdjęciu to zupeeełnie nie to :( kolor w rzeczywistości nie ma w sobie nic z czerwieni). Przepadłam. Na tyle, że w nosie miałam niezbyt pochlebne opinie koleżanek po fachu na temat Apocalips w wersji nude. Wróciłam do Rossa i porwałam z szafy Solstice. Czy to była dobra decyzja?



Niestety koleżanki blogerki (jak to zwykle była) miały rację. Apocaliptic i Solstice niewiele mają ze sobą wspólnego. To prawda - na moich ustach zdecydowanie częściej gości ten drugi, ale to o niczym nie świadczy... No dobra, wszystko po kolei :)
Aplikator jest wygodny, posiada takie śmieszne zagłębienie w środku (widoczne na zdjęciu:) Nie nabieramy nim zbyt dużo produktu. To, co lubię w tym produkcie to fakt, że nakłada się jak błyszczyk, ale z błyszczykiem nie ma zbyt wiele wspólnego. Nie klei się, ale też (stety niestety) nie błyszczy się tak, jak obiecuje producent. Cena dosyć wysoka, ale przy 40% rabacie zapłaciłam za sztukę ok. 14 zł (Ania pamięta :)).

A jaka jest zasadnicza różnica pomiędzy Apocaliptic a Solstice?
Aby fuksję ładnie rozprowadzić na ustach, potrzeba nieco wprawy. Nudziaka możemy nałożyć trzęsącymi się rękami w autobusie nie korzystając z lusterka. I tak będzie wyglądał dobrze. Szkoda tylko, że trwałość jest delikatnie mówiąc kiepska. Apocaliptic dosłownie wżera się w usta. Wytrzymuje bez poprawek 4-5 godzin. Ale jest to kolor dosyć odważny, niekoniecznie dla każdego i raczej na większe wyjścia. Solstice dla odmiany nie trzyma się praktycznie wcale. Delikatnie podbija naturalny kolor ust, ale wymaga poprawek praktycznie co chwilę. Generalnie mi to nie przeszkadza, ale to już sprawa indywidualna.




Czy warto w takim razie skusić się na Apocalips? Sama nie wiem. Dla mnie to dosyć droga inwestycja. Niezbyt często mam na tyle odwagi, żeby sięgać po fuksję. Nudziak jest przyjemny, ale szału nie ma. Mazidłami za niższą cenę możemy osiągnąć podobny efekt.

Na koniec mała refleksja na temat lakierów Rimmela - rewelacja! Szeroki pędzelek, przyzwoita cena, cała masa uroczych kolorów, a jaka trwałość... Wczoraj przy okazji wizyty w Hebe moja kolekcja wzbogaciła się o kolejną buteleczkę. Tym razem przyszła pora na piękny, wakacyjny koral :) A co do Hebe... W Gliwicach wiosenna kolekcja Essie Madison Ave-Hue przeceniona prawie o 50%! Więc jeśli któraś z was jest zainteresowana ... :)

środa, 17 lipca 2013

Ulubieńcy ostatnich tygodni cz. II


Regenerujący i łagodzący krem do rąk i paznokci z rumiankiem Green Pharmacy
Ten krem dosyć długo czekał na swoją kolej, jednak gdy wreszcie zaczęłam go używać, przyznam szczerze, że mnie zaskoczył. Może skład nie do końca taki jak powinien być, może zapach zbyt intensywny (może być męczący dla osób, które za ziołowymi aromatami nie przepadają), ale ten produkt posiada trzy zasadnicze zalety: wchłania się momentalnie, jest tani jak barszcz (otrzymałam go gratis, był dołączony do olejku pod prysznic, ale z tego co wiem to jego cena nie przekracza 3-4 zł) i dobrze działa na skórki wokół paznokci, które ostatnio znów wariują i są wiecznie przesuszone. W drogeriach możemy odnaleźć kilka wersji zapachowych tego kremu, więc pewnie ulegnę i wypróbuję także pozostałe :)



Relaksujący balsam brązujący Ziaja Sopot
Na ten produkt skusiłam się po wyczytaniu pozytywnych opinii na kilku blogach i... nie zawiodłam się. Zawsze bałam się samoopalaczy - teraz wiem, że niepotrzebnie :) W czasie gdy pogoda była jeszcze kapryśna, ten balsam ratował moje nogi przed wyglądem w stylu "właśnie wyszłam z kostnicy, zaraz tam wracam", później pomagał wyrównać i nieco podrasować moją naturalną opaleniznę. Nie tworzył nieestetycznych smug (a specem w nakładaniu takich produktów to ja nie jestem). Efekt po 2-3 dniach był zauważalny, ale nie nachalny. Odpowiada mi także jego zapach - kojarzy mi się nieco z zapachami kremów z filtrem, a co się z tym wiąże... z wakacjami :) Do plusów można zaliczyć też niewygórowaną cenę - za 300 ml zapłacimy ok. 11 zł, a produkt dostępny jest w większości drogerii.


P.S. Jakiś czas temu dotarły do mnie prosto z Azji pędzle Joursna, o których istnieniu dowiedziałam się dzięki Belleoleum. Póki co przeżyły pierwsze pranie i przyznam, że korzysta mi się z nich znacznie lepiej niż z Ecotools. A w temacie Real Techniques... ja ich nie posiadam, aczkolwiek znajoma posiadaczka po intensywnym wymacaniu potwierdziła ich łudzące podobieństwo :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...